O mnie

Moje zdjęcie
Jesteśmy grupą przyjaciół i miłośników podróży, którzy swoją pasją chcą zarażać innych. Chcielibyśmy dzielić się naszym doświadczeniem i zapleczem (także przystosowanymi do wypraw samochodami) w różnych zakątkach świata oraz licznymi pomysłami. Będziemy zachęcać do podróżowania - z nami lub bez nas - nawet "na koniec świata". Wiemy, że to możliwe i nietrudne, a każda wyprawa jest przygodą. Wystarczy zapakować torbę czy plecak - i w drogę!

wtorek, 21 maja 2013

Pofestiwalowa migawka informacyjna


Podczas Finału 2 Festiwalu Świdermajer, który odbył się 19. maja w Otwocku, każdy mógł zobaczyć, jak wyglądają nasze obozowiska podczas wypraw.
 



 



Otworzyliśmy busy, rozłożyliśmy kabinę prysznicową, stoliki i krzesełka oraz leżankę, zrobiliśmy zadaszenie, mieliśmy nawet prowizoryczne ognisko, którego jednak nie zdecydowaliśmy się rozpalić, mimo obecności czujnych strażaków.


Sąsiedztwo największego drewnianego budynku w Europie zobowiązuje. Finał festiwalu odbył się bowiem na terenie byłego pensjonatu Abrama Gurewicza, który aktualnie oczekuje na nowego właściciela, licząc na to, że przywróci mu on dawną świetność.



Zainteresowanie naszym obozowiskiem było ogromne. Przychodzili do nas i duzi, i mali.


Rozdawaliśmy nasze kartki pocztowe, opowiadaliśmy o podróżniczych przygodach, a także o życiu codziennym w podróży - o tym jak gotujemy, jak się myjemy i pierzemy. Zachęcaliśmy do podróżowania z nami albo korzystania z naszych busów w Gambii i Maroko. Podkreślaliśmy, że dalekie wyprawy nie są trudne w realizacji, a każdy może mieć je na wyciągnięcie ręki - tak naprawdę wystarczy tylko chcieć.


 Można było również zajrzeć do wnętrza obydwu busów oraz...poczęstować się kawą, herbatą i słodyczami.
 




Młodzież interesowała się zarówno zajęciami ruchowymi,


jak i relaksem.



Zajrzała do nas również gwiazda wieczoru - Mela Koteluk, która jest wielką entuzjastką podróżowania. Może kiedyś wybierzemy się razem na jakąś fascynującą wyprawę?
 


Paparazzi krążyli wokół nas bezustannie.




A tuż obok nas toczyło się festiwalowe życie: koncerty, wystawy, warsztaty - mnóstwo atrakcji dla dużych i małych.





 
 
Warto też wspomnieć o wydarzeniu, które trwało przez cały dzień Finału, a w którym również "maczaliśmy palce". Opentravelers.com podróżuje nie tylko busami, jest również nierozerwalnie związane z Land Roverami. Na zakończenie Festiwalu Świdermajer postanowiliśmy dla mieszkańców Otwocka oraz licznych gości, zorganizować wycieczkę śladami drewnianego budownictwa. Nie byłoby to możliwe bez pomocy naszych nieocenionych koleżanek i kolegów - miłośników samochodów marki Land Rover, którzy użyczyli nam nie tylko swoich aut, ale i swojego czasu - w tym miejscu jeszcze raz serdecznie dziękujemy Pani Uli, Panu Waldkowi, Panu Jarkowi, Andrzejowi, Jankowi, Markowi i Natalii oraz wszystkim osobom towarzyszącym i pomagającym nam w organizacji tego wydarzenia.
 
 
 Przewodnicy (Pani Anna Szymańska-Petryk, Pani Barbara Matysiak, Iwona Trzcińska, Marcin Michalczyk), całym sercem związani ze swoim miastem, z pasją opowiadali o budynkach, ich historii i ciekawostkach z nimi związanych. Nie tylko dla gości spoza miasta, ale i dla mieszkańców Otwocka, wycieczka była interesująca - pokazała, że nawet miejsca, które oglądamy codziennie, mogą kryć w sobie zagadki i tajemnice, zaś w najbliższej okolicy bywają zakamarki, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia.
 
 
 
 
 
 
 
Nasi dzielni kierowcy po zakończeniu ostatniej wycieczki.


Dziękujemy Małgorzacie Gasek, która wspomogła nas zdjęciami swojego autorstwa. Byliśmy tak bardzo zajęci obsługą naszych gości, że własnych fotek posiadamy bardzo mało.

Było fantastycznie - zarówno w części "stacjonarnej", jak i "wycieczkowej". Oczekujemy na przyszłoroczną edycję Festiwalu Świdermajer!


Aha! Postaramy się niebawem zmontować krótki film relacjonujący Finał 2 Festiwalu Świdermajer.


środa, 15 maja 2013

Wiosna w Macedonii



Pewnego zimowego wieczoru, siedzieliśmy z Przyjaciółmi i omawialiśmy miejsca, które chcielibyśmy w najbliższym czasie odwiedzić. Padały najróżniejsze nazwy, z wszelkich kierunków. Kiedy za oknem sypał śnieg a temperatura nie sięgała powyżej zera, my myśleliśmy o majówce. Damian i Natalia, po swojej zeszłorocznej włóczędze po bezdrożach Albanii, nabrali ochoty na jeszcze więcej Półwyspu Bałkańskiego. My na hasło: "Bałkany", zaczynamy spontanicznie pakować ekwipunek, więc skwapliwie podchwyciliśmy pomysł Przyjaciół i dołączyliśmy do majówkowej wyprawy grupy "Trip to".


 Macedonia wiosną to bardzo kuszący kierunek.
Ruszyliśmy na południe we trzy LR Discovery i jeden LR Defender, w piękne kwietniowe piątkowe popołudnie - początkowo każdy samodzielne, bo z różnych miejsc - spotkaliśmy się wieczorem, nieopodal Cieszyna. Grupa zebrała się wesoła i żądna podróżniczych wrażeń:
1. nasza stała, rodzinna ekipa - Patrycja, Dymitr, Gilbert i Ismena
2. Pani Ula z Anią
3. Pan Waldek, Magda i Dorota
4. pomysłodawcy obranego kierunku i autorzy trasy: Damian i Natalia.


Po noclegu na bardzo przyjemnym kempingu w Cieszynie, przekroczyliśmy granicę, przemknęliśmy przez Słowację i Węgry (obowiązkowa przerwa na pyszny gulasz!), by wieczorem znaleźć się w Belgradzie. Od razu zauważyliśmy, że znajdujemy się w innym świecie - to już Bałkany! Mimo późnej pory, miasto tętniło życiem - piękne dziewczęta spacerowały w zwiewnych, letnich sukienkach, odbywał się jakiś koncert na świeżym powietrzu, co bardziej reprezentacyjne budynki były oświetlone - aż chciało się porzucić auta, wmieszać w tłum i dać się porwać nocnemu życiu Belgradu.
Grzecznie pojechaliśmy jednak na kemping, położony nad samym Dunajem, by należycie wypocząć przed delektowaniem się lokalnym klimatem.
Spędziliśmy w Macedonii cudowny czas od niedzieli do niedzieli.
Nie sposób w jednej notce opisać mnogości wrażeń, jakie było dane nam przeżyć w ciągu tego pięknego czasu. Od zapierających dech  górskich widoków


 przez smaczne potrawy

Jagnięcina w winiarni Popova Kula

Młoda, macedońska kapusta - prawdziwy przysmak!

 po niesamowite i niespodziewane spotkania:

Gąsienice maszerujące gromadnie na posiłek

Antyczny kot, zabawiający się jaszczurką (spożytą przezeń jako zwieńczenie wspólnej zabawy)

Dwa rozbrykane byczki, które próbowały nas staranować

Dostaliśmy od tego malowniczego kraju to, czego od niego oczekiwaliśmy, a nawet dużo więcej. Niech historię naszej wyprawy opowiedzą zdjęcia.

Przede wszystkim przyroda - złaknieni zieloności po długiej zimie, chłonęliśmy wiosnę wszystkimi zmysłami. A było co chłonąć - górskie łąki pełne krokusów i pierwiosnków, ukwiecone akacje, kasztanowce i bzy, różne odcienie zieleni drzew na stokach. Ach, tego nam było trzeba: słońca, przestrzeni, świeżego powietrza i swobody.

 














 


















 
Oglądaliśmy wysokie góry, niskie góry, jeziora, rzeki, potoki i lasy - pełna różnorodność. Obozowaliśmy w pięknych "okolicznościach przyrody" - często w miejscach zupełnie dzikich, które w całej swej krasie objawiały nam się o poranku - bywało wszak, że namioty rozstawialiśmy po zmroku.






 Pani Ula wzbudziła nasze uznanie swoim samochodowym, podróżnym ogródkiem, który założyła najpierw w misce, stopniowo zajmując roślinami kolejne dostępne pojemniki - pod koniec podróży jej Defender przypominał bardzo urozmaicony samochód - kwietnik.


Oprócz natury, podziwialiśmy też architekturę. Niezwykłe mozaiki w ruinach Heraclea:





 
 Miasto Ohrid (wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO):
 
 
 
 


 
Meczety - ten w Tetovie obejrzeliśmy również wewnątrz:
 
 
 
 
 
No i - naturalnie - monastyry:
 
 
 
 
 
 
Szczególne wrażenie zrobiły na nas dwa z nich: monastyr sv.Petki, zagubiony w lesie - drogę pośród zawalonych drzew musieliśmy sobie wyrąbać własnymi rękami:
 

 
 Monastyr stał samotny, pusty, ale widać, że żyjący i służący wiernym:




 I najbardziej chyba słynny macedoński klasztor - Treskavec nieopodal Prilepu, położony na górze Zlatovrv.


 Klasztor, górujący nad okolicą,  z niesamowitą krajobrazowo i trudną technicznie drogą dojazdową - tylko dla samochodów z napędem 4x4 - tu specjalne wyrazy uznania dla p.Waldka, który pokonał tę niełatwą i wymagającą trasę seryjnym LR Discovery, bez terenowych udogodnień oraz dla p.Uli, która swoim LR Defenderem wjechała i zjechała z iście ułańską fantazją.






  Niestety, na górze zastaliśmy smutny widok: trzy miesiące wcześniej zabudowania padły ofiarą pożaru, który - na szczęście - ominął cerkiew z XIII wieku wraz z cennymi freskami.







Nasze podróże to spotkania z ludźmi. Nie tylko obcowanie z Towarzyszami Podróży, ale i poznawanie społeczności lokalnych. I tym razem były okazje do rozmów, wymiany ciekawostek, poznawania codziennego życia. Dzięki naszej otwartości, nie spotkaliśmy się z żadnymi zamkniętymi drzwiami. Wdawaliśmy się w przyjacielskie pogawędki z wieloma napotkanym Macedończykami.


Pod Skopje, tuż przy Kanionie Matka (głęboka, malownicza dolina rzeki Treska),




poznaliśmy Ajeta, macedońskiego Albańczyka całkiem nieźle mówiącego po polsku. Wieczór i noc - na jego zaproszenie -  spędziliśmy na jego ziemi, w towarzystwie jego rodziny - braci z żonami i dziećmi - częstowani herbatą i TRUSKAWKAMI. Żony - przykładne muzułmanki - trzymały się z dala od naszych mężczyzn, rozmawiając tylko z damską częścią ekipy. "Rozmawiając" to dużo powiedziane - raczej porozumiewałyśmy się w języku międzynarodowym, dając dowód na to, że chęć poznawania ludzi i wzajemna ciekawość - nie zaś umiejętności lingwistyczne - są jedynymi koniecznymi czynnikami do nawiązania kontaktu. Innym razem zaprzyjaźniliśmy się z mieszkańcami wioski Cepigovo, na której terenie obozowaliśmy, tuż obok ruin antycznego miasta Stobi.



 W Cepigovie było o tyle szczególnie, że na jedno bocianie gniazdo przypadało pół gospodarstwa rolnego. Tak, tak - bociany szczególnie upodobały sobie tę miejscowość i zaznaczały swoją obecność, zuchwale pozując przed obiektywem.



 Nie tylko bociany w Cepigovie są przyjaźnie nastawione do obieżyświatów - mieszkańcy wioski nie tylko udostępnili nam nadrzeczne łąki na obozowisko, ale i odwiedzali nas kilka razy, dopytując, czy czegoś nie potrzebujemy i oferując swoją pomoc. Wieczorem posiedzieli z nami przy ognisku - my opowiadaliśmy, jak żyje się na Północy, oni, jak na Południu. Szczególne podziękowania kierujemy do przemiłego Rubina, który przyniósł nam świeże jajka na poranną jajecznicę oraz podarował nam różową, wielkanocną pisankę - z Cepigova wyjeżdżaliśmy w przedświąteczny piątek, czuć było już atmosferę Wielkanocy. Obiecaliśmy Rubinowi, że będziemy wszystkim opowiadać, że Macedonia jest pięknym krajem, a jej mieszkańcy to bardzo przyjaźni i otwarci ludzie. Obietnicy z radością dotrzymujemy - z całego serca polecamy skorzystanie z gościnności Macedończyków.


Nie mogliśmy oprzeć się możliwości spróbowania macedońskich win z winiarni Popova Kula w miejscowości Demir Kapija.



 Było magicznie, tym bardziej, że podczas naszej degustacji kilka razy gasło światło, kelner przynosił świeczki, nad winnicę nadciągała burza - powstało zamieszanie takie, że paparazzi przygotowani do uwiecznienia tych chwil, sami zostali uwiecznieni.


 Za to było przesmacznie, każdy z samochodów wyjechał obciążony dodatkowym ładunkiem kilkunastu zacnych butelczyn.


Po wysokogórskiej części wyprawy, już na nizinach, zmyliśmy z siebie powyprawowy kurz w barrrdzo gorrrących termalnych wodach w Katlanovskiej Banji,

to właśnie kurz rozpuszczony w wodzie termalnej....

po czym pospacerowaliśmy po stolicy kraju i przekonaliśmy się, że funkcjonują tam dwa światy - pierwszy: monumentalnych pomników,  remontowanych - więc otoczonych rusztowaniami - budynków i mostów na rzece Wardar:








oraz drugi: ciasnych, klimatycznych uliczek i zakamarków Starego Miasta.

 



 

W Skopje, przed wyruszeniem w powrotną drogę, dokładnie daliśmy wyczyścić sobie buty....a i odwdzięczyć potrafiliśmy się tym samym.




Na koniec, w Belgradzie, udało nam się wejść do cerkwi i posłuchać pięknych wielkanocnych śpiewów.


Jak w każdej podróży, były zarówno momenty humorystyczne:




 jak i dramatyczne:







Ale przede wszystkim - chociaż droga nie zawsze była prosta:






a może właśnie dlatego, że droga nie była prosta? - wyprawę należy zaliczyć do bardzo udanych.
Duża w tym zasługa fantastycznych, pełnych humoru i uśmiechniętych Towarzyszy Podróży. Dobrze przemierzać świat z przyjazną ekipą.
 Samochody spisały się dzielnie, mimo tego, że zafundowaliśmy im trasę równiutkich czterech tysięcy kilometrów, a w samej Macedonii dość wymagający teren i niełatwe warunki drogowe.













Mamy też jeden nieosiągnięty cel: z powodu zalegającego śniegu, nie zdecydowaliśmy się wjechać na szczyt góry Pelister (2601m n p m).


 Zatrzymaliśmy się na wysokości 1800m



 

 i po wielu próbach przedzierania się przez głęboki śnieg - zarówno z wykorzystaniem łopat, jak i wyciągarek, a także po prostu pieszo,



 zdecydowaliśmy, że pięcie się w górę przez kilka godzin to nie jest to, na czym nam zależy i postanowiliśmy zawrócić.
 Oznacza to dla nas jedno: na pewno do Macedonii wrócimy!