O mnie

Moje zdjęcie
Jesteśmy grupą przyjaciół i miłośników podróży, którzy swoją pasją chcą zarażać innych. Chcielibyśmy dzielić się naszym doświadczeniem i zapleczem (także przystosowanymi do wypraw samochodami) w różnych zakątkach świata oraz licznymi pomysłami. Będziemy zachęcać do podróżowania - z nami lub bez nas - nawet "na koniec świata". Wiemy, że to możliwe i nietrudne, a każda wyprawa jest przygodą. Wystarczy zapakować torbę czy plecak - i w drogę!

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Ku krańcom Europy, na południowy-zachód


 


W październikowe popołudnie dwa oklejone motywem łowickim busy wyruszyły na zachód – najpierw ku Europie, potem ku swojemu ostatecznemu przeznaczeniu: Afryce.
 

Po skosztowaniu słynnych kiełbasek z ulicznego kiosku,  obejrzeniu Norymbergi z murów zamkowych,  i zjedzeniu obiadu w towarzystwie Martina, który wraz z Ekipą Numer Trzy ma wyruszyć do Maroko 5 listopada, pożegnaliśmy niemiecką ziemię i wjechaliśmy na teren Francji.
kiełbaski norymberskie smakują każdemu
 
 


poszukiwanie skarbów

relaks pospacerowy

pożegnanie z Niemcami...

...i powitanie z Francją
Szybko zdecydowaliśmy, jakie są nasze priorytety na najbliższe dni : jak najszybciej znaleźć się na ciepłym i wciąż jeszcze letnim Południu. Niemniej jednak, zachwycały nas mijane krajobrazy, tym bardziej, że jechaliśmy bocznymi drogami:  średniowieczne kamienne miasteczka  pełne kwiatów, winnice, rzeki  - krajobraz tak odmienny od znanych nam w środkowej Europie widoków.
 



Drugiego dnia podróży, koło południa, Awinion ukazał nam  w całej okazałości swe monumentalne mury obronne.




 Ze względu na wybitnie sprzyjające zwiedzaniu wnętrz warunki atmosferyczne, zwiedziliśmy gruntownie  Pałac Papieży.




 


 



połowa z nas została papieżem

niektórym się od tego przewróciło w głowie


widok z okienka sali jadalnej

 
 
zdecydowanie, w Pałacu Papieży można stracić głowę....


Mimo padającego deszczu, słynny most kusił nas z oddali...
 

...więc udaliśmy się dziarsko na spacer uliczkami Awinionu.

Most eksplorowaliśmy mniej dokładnie, ponieważ akurat nowa fala ulewy przechodziła nad Awinionem. Za to w jednej z kaplic zobaczyliśmy bardzo nastroszone gołębie, okupujące bez skrępowania ołtarz.

 
 
o, w tej kapliczce ukrywały się gołębie

Rodan, widok z mostu

Pałac Papieży, widok z mostu
 
Wieczorem przeszliśmy lekcję survivalu pod hasłem: "jak otworzyć wino".








A rano odwiedził nas przedstawiciel miejscowej fauny. Dość pewny siebie i przekonany o tym, że turyści przyjeżdżają wyłącznie do niego.
 
 



 
Objazd Prowansji zaczęliśmy od spaceru po Rousillon. Miasto o 9 rano dopiero budziło się do życia. Otwierano liczne pattiserie i boulangerie oraz galerie i galeryjki. Ten i ów zamiatał ulice przed swoimi drzwiami. Koty przemykały od drzwi do drzwi i znikały w piwnicznych okienkach. Słońce wyłaniało się zza czerwonych, różowych i żółtych wzgórz, oświetlając kamienice w każdej minucie z innej strony.



 
 






 
 

 
 

 

 

 









 
Zdecydowaliśmy się na leśny spacer trasą turystyczną po  kolorowych wzgórzach ochrowych, marzeniu każdego malarza.











 
Pozostałe urocze miasta tego regionu: Gordes, Menebres i Bonnieux oglądaliśmy tylko z daleka – chciałoby się zagubić w wąskich uliczkach każdego z nich, ale mieliśmy w planach obejrzenie za dnia wąwozu rzeki Verdon (Grand Canyon du Verdon).
 



 
Po drodze odwiedziliśmy niewielką winnicę, gdzie – po degustacji – zakupiliśmy miejscowe wino.

 





 



 
Kiedy - po posiłku w plenerze - dojechaliśmy do Lac de Saite Croix (jeziora Świętego Krzyża),
 



zaczęła się wspinaczka serpentynami na kolejne poziomy „Wielkiego Kanionu”.



Na wysokości  1600mnpm, wysiedliśmy z busów, by spojrzeć w dół. Wiatr urywał głowy, zachodzące słońce oświetlało tylko niektóre strome stoki, a w dole, gdzieś daleko, daleko, na dnie – majaczyła wąska strużka rzeczułki. Aż nie do wiary, że to ona dokonała takiego dzieła, rzeźbiąc w skałach swój niezatarty ślad.







 
   Na most nad rzeką Artuby dotarliśmy tuż przed zmrokiem - zrobił na nas ogromne wrażenie: przylepiony w środku zbocza, trzymający się skał jakimś magicznym sposobem.
Przejechaliśmy po nim, aby tuż obok, w pobliskich zaroślach, zobaczyć chyba największego dzika na świecie.

Wieczorem dotarliśmy na Lazurowe Wybrzeże – na początek spacer po Port Grimaud, pośród licznych zatok i kamieniczek z wyjściem wprost do morza, wyposażonych w mniejsze i większe łódki lub jachty. Potem,  już za dnia - Saint Tropez - luksusowy kurort dla możnych tego świata, rozsławiony w serii filmów o pociesznym żandarmie – oczywiście nie omieszkaliśmy sfotografować się na tle słynnego posterunku.  
 
Dla skuteczniejszej eksploracji terenu rozdzieliliśmy się: załoga „trójki” obejrzała miasto z góry, podczas gdy załoga „czwórki” dokonała degustacji  sałatki nicejskiej  i różowego wina – symbolu Prowansji.

Kąpiel morska w Lavendon pozwoliła nam nie tylko zmyć kurz podróżny, ale i zakosztować luksusu, niedostępnego nam – ludziom Północy: pławienia się w ciepłym morzu pod koniec października, kiedy u nas królują już jesienne szarości i deszcze.
 

Tu nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji w naszej wyprawie.

Bus numer „4”, na autostradzie przy Aix-en-Provence, zgrzytnął, chrupnął i stracił sterowność, dostarczając Dzielnym Uczestnikom Wyprawy zajęcia na większą część nocy.
 
 
 Zaczęła się alternatywna  i zupełnie nieplanowana, acz jakże ekscytująca i pełna niespodzianek, wyprawa przez południe Francji. Nazwaliśmy ją roboczo: „śladami warsztatów i mechaników”.
diagnozowanie problemu przy francuskim śniadaniu...
 
... z pełnym zapleczem technicznym
 
wkroczenie siły fachowej (nie polecamy tego warsztatu)
 
ku przestrodze: unikać mechanika w czapce o włosko brzmiącym imieniu!
 
 Wspominać szczegółów nie warto w tej relacji, może kiedyś powstanie osobna historia – długa i zawiła – do opowiedzenia przy ognisku i dzbanie, a może nawet beczułce dobrego wina.
 
spisywanie historii do opowiadania przy dzbanie, a nawet beczułce

Na szczęście, dzięki pomocy nieocenionego mechanika hiszpańskiego na francuskiej ziemi – Miguela – udało się ocalić Barcelonę.

"czwórka" wreszcie w dobrym warsztacie

Miguel w ferworze

Ekipa dokonuje cudów rękodzieła...


...pod czujnym, profesjonalnym okiem.
 
Dzień przed „terminem zero”, koło południa, opuściliśmy gościnny zakład Miguela i ruszyliśmy ku granicy z Hiszpanią.


 
Podczas postoju obiadowego poznaliśmy miłą hiszpańsko-francuską parę – Patrizię i Noela. Wymieniliśmy się uwagami o podróżach oraz posiadanymi zapasami żywności – my im wino z winnicy, oni nam sery i winogrona. Obiecaliśmy spróbować się odnaleźć w Barcelonie, celem spędzenia wspólnego wieczoru przed dalszą podróżą.
 
Barcelona coraz bliżej....

Około 19.00 osiągnęliśmy cel Pierwszego Etapu Wyprawy:  Barcelona stała przed nami otworem, mieliśmy całą noc na eksplorowanie miasta.
 
Męska Ekipa Wozu nr „3” zrealizowała bogate plany zwiedzania Barcelony nocą (z opcją imprezową, w towarzystwie poznanej w drodze hiszpańsko-francuskiej pary), zaś Małżeńska Ekipa Wozu nr „4” obejrzała  Katedrę Sagrada Familia, budynki Gaudiego i oczywiście - słynny stadion FC Barcelony oraz otrzymała podziękowanie od szefa policji, za pomoc w schwytaniu złodzieja.
 

Rano załogi się zmieszały: część na pokładzie samolotu wróciła do kraju, część została, by powitać pierwszych członków Ekipy Numer Dwa (następni zamierzali dołączyć w Gibraltarze), która wyruszyć miała busami na podbój Maroko.

na koniec relacji: najbardziej francuska z francuskich fotek