W październikowe popołudnie dwa oklejone motywem łowickim
busy wyruszyły na zachód – najpierw ku Europie, potem ku swojemu ostatecznemu
przeznaczeniu: Afryce.
Po skosztowaniu słynnych kiełbasek z ulicznego kiosku, obejrzeniu Norymbergi z murów zamkowych, i zjedzeniu
obiadu w towarzystwie Martina, który wraz z Ekipą Numer Trzy ma wyruszyć do
Maroko 5 listopada, pożegnaliśmy niemiecką ziemię i wjechaliśmy na teren
Francji.
|
kiełbaski norymberskie smakują każdemu |
|
poszukiwanie skarbów |
|
relaks pospacerowy |
|
pożegnanie z Niemcami... |
|
...i powitanie z Francją |
Szybko zdecydowaliśmy, jakie są nasze priorytety na
najbliższe dni : jak najszybciej znaleźć się na ciepłym i wciąż jeszcze letnim
Południu. Niemniej jednak, zachwycały nas mijane krajobrazy, tym bardziej, że
jechaliśmy bocznymi drogami: średniowieczne
kamienne miasteczka pełne kwiatów,
winnice, rzeki - krajobraz tak odmienny
od znanych nam w środkowej Europie widoków.
Drugiego dnia podróży, koło południa, Awinion ukazał nam w całej okazałości swe monumentalne mury obronne.
Ze względu na wybitnie sprzyjające zwiedzaniu wnętrz warunki atmosferyczne, zwiedziliśmy gruntownie Pałac Papieży.
|
połowa z nas została papieżem |
|
niektórym się od tego przewróciło w głowie |
|
widok z okienka sali jadalnej |
|
zdecydowanie, w Pałacu Papieży można stracić głowę.... |
|
Mimo padającego deszczu, słynny most kusił nas z oddali... |
|
...więc udaliśmy się dziarsko na spacer uliczkami Awinionu. |
Most eksplorowaliśmy mniej dokładnie, ponieważ akurat nowa fala ulewy przechodziła nad Awinionem. Za to w jednej z kaplic zobaczyliśmy bardzo nastroszone gołębie, okupujące bez skrępowania ołtarz.
|
o, w tej kapliczce ukrywały się gołębie |
|
Rodan, widok z mostu |
|
Pałac Papieży, widok z mostu |
Wieczorem przeszliśmy lekcję survivalu pod hasłem: "jak otworzyć wino".
A rano odwiedził nas przedstawiciel miejscowej fauny. Dość pewny siebie i przekonany o tym, że turyści przyjeżdżają wyłącznie do niego.
Objazd Prowansji zaczęliśmy od spaceru po Rousillon. Miasto
o 9 rano dopiero budziło się do życia. Otwierano liczne pattiserie i
boulangerie oraz galerie i galeryjki. Ten i ów zamiatał ulice przed swoimi
drzwiami. Koty przemykały od drzwi do drzwi i znikały w piwnicznych okienkach.
Słońce wyłaniało się zza czerwonych, różowych i żółtych wzgórz, oświetlając kamienice w każdej
minucie z innej strony.
Zdecydowaliśmy się na leśny spacer trasą turystyczną
po kolorowych wzgórzach ochrowych, marzeniu każdego malarza.
Pozostałe urocze miasta tego regionu: Gordes, Menebres i
Bonnieux oglądaliśmy tylko z daleka – chciałoby się zagubić w wąskich uliczkach
każdego z nich, ale mieliśmy w planach obejrzenie za dnia wąwozu rzeki Verdon
(Grand Canyon du Verdon).
Po drodze odwiedziliśmy niewielką winnicę, gdzie – po
degustacji – zakupiliśmy miejscowe wino.
Kiedy - po posiłku w plenerze - dojechaliśmy do Lac de Saite Croix (jeziora Świętego
Krzyża),
zaczęła się wspinaczka serpentynami na kolejne poziomy „Wielkiego Kanionu”.
Na wysokości 1600mnpm, wysiedliśmy z busów, by spojrzeć w dół. Wiatr urywał głowy, zachodzące słońce oświetlało tylko niektóre strome stoki, a w dole, gdzieś daleko, daleko, na dnie – majaczyła wąska strużka rzeczułki. Aż nie do wiary, że to ona dokonała takiego dzieła, rzeźbiąc w skałach swój niezatarty ślad.
Na most nad rzeką
Artuby dotarliśmy tuż przed zmrokiem - zrobił na nas ogromne wrażenie:
przylepiony w środku zbocza, trzymający się skał jakimś magicznym sposobem.
Przejechaliśmy po nim, aby tuż obok, w pobliskich zaroślach, zobaczyć chyba
największego dzika na świecie.
Wieczorem dotarliśmy na Lazurowe Wybrzeże – na początek
spacer po Port Grimaud, pośród licznych zatok i kamieniczek z wyjściem wprost
do morza, wyposażonych w mniejsze i większe łódki lub jachty. Potem, już za
dnia - Saint Tropez - luksusowy kurort dla możnych tego świata, rozsławiony w
serii filmów o pociesznym żandarmie – oczywiście nie omieszkaliśmy sfotografować
się na tle słynnego posterunku.
Dla
skuteczniejszej eksploracji terenu rozdzieliliśmy się: załoga „trójki”
obejrzała miasto z góry, podczas gdy załoga „czwórki” dokonała degustacji sałatki nicejskiej i różowego wina – symbolu Prowansji.
Kąpiel morska w Lavendon pozwoliła nam nie tylko zmyć kurz
podróżny, ale i zakosztować luksusu, niedostępnego nam – ludziom Północy:
pławienia się w ciepłym morzu pod koniec października, kiedy u nas królują już
jesienne szarości i deszcze.
Tu nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji w naszej wyprawie.
Bus numer „4”, na autostradzie przy Aix-en-Provence,
zgrzytnął, chrupnął i stracił sterowność, dostarczając Dzielnym Uczestnikom
Wyprawy zajęcia na większą część nocy.
Zaczęła się alternatywna i zupełnie nieplanowana, acz jakże
ekscytująca i pełna niespodzianek, wyprawa przez południe Francji. Nazwaliśmy ją roboczo: „śladami
warsztatów i mechaników”.
|
diagnozowanie problemu przy francuskim śniadaniu... |
|
... z pełnym zapleczem technicznym |
|
wkroczenie siły fachowej (nie polecamy tego warsztatu) |
|
ku przestrodze: unikać mechanika w czapce o włosko brzmiącym imieniu! |
Wspominać szczegółów nie warto w tej relacji, może
kiedyś powstanie osobna historia – długa i zawiła – do opowiedzenia przy
ognisku i dzbanie, a może nawet beczułce dobrego wina.
|
spisywanie historii do opowiadania przy dzbanie, a nawet beczułce |
Podczas postoju obiadowego poznaliśmy miłą
hiszpańsko-francuską parę – Patrizię i Noela. Wymieniliśmy się uwagami o
podróżach oraz posiadanymi zapasami żywności – my im wino z winnicy, oni nam
sery i winogrona. Obiecaliśmy spróbować się odnaleźć w Barcelonie, celem
spędzenia wspólnego wieczoru przed dalszą podróżą.
|
Barcelona coraz bliżej.... |
Około 19.00 osiągnęliśmy cel Pierwszego Etapu Wyprawy: Barcelona stała przed nami otworem, mieliśmy
całą noc na eksplorowanie miasta.
Męska Ekipa Wozu nr „3” zrealizowała bogate
plany zwiedzania Barcelony nocą (z opcją imprezową, w towarzystwie poznanej w
drodze hiszpańsko-francuskiej pary), zaś Małżeńska Ekipa Wozu nr „4”
obejrzała Katedrę Sagrada Familia,
budynki Gaudiego i oczywiście - słynny stadion FC Barcelony oraz otrzymała
podziękowanie od szefa policji, za pomoc w schwytaniu złodzieja.
Rano załogi się zmieszały: część na pokładzie samolotu
wróciła do kraju, część została, by powitać pierwszych członków Ekipy Numer Dwa
(następni zamierzali dołączyć w Gibraltarze), która wyruszyć miała busami na podbój
Maroko.
|
na koniec relacji: najbardziej francuska z francuskich fotek |